wtorek, 24 grudnia 2013

Senniki Andersena...

.....A już rosnące pachnie ciasto,
A już zapadasz w sen Wigilii,
Już prawda się ze złudą miesza
I ćmi z komina modrym dymkiem :
To Andersen senniki wiesza
Na planetarium twojej choinki.....

J.Tuwim, Kwiaty polskie

Wszystkim świętującym i nie świętującym..bez względu na wyznanie POKOJU i RADOŚCI !!!!


sobota, 23 listopada 2013

Papusza Angeliki Kuźniak

Inowrocław, lata osiemdziesiąte XX wieku. Codzienny rytuał powrotów ze szkoły do domu, Z paczką kolegów lub samotnie. Przez osiedle, a innym razem przez park. Nasze powroty  były bardzo ważne, zależały od naszego humoru to budowały wspólną więź, tym bardziej, że zdarzało się nam po drodze nieźle narozrabiać. Droga przez park najczęściej wiodła również przez ulicę Czarnieckiego. A tam mieszkali Cyganie. Jedna cyganka chodziła z nami do szkoły, a my czasami dokuczaliśmy jej, śpiewając i improwizując naprędce „cygańskie” tańce. Kiedyś nie wróciła do szkoły. Ktoś nam powiedział że jakiś cygan ją porwał ale nie znaliśmy cygańskich zwyczajów. Czasami baliśmy się chodzić koło tych cygańskich domów bo dorośli mówili nam że, oni porywają dzieci i jeszcze cyganią ludzi. Nasza ciekawość była silniejsza niż strach. Lubiliśmy zaglądać za płot, żeby zobaczyć  co się u nich dzieje. To była jakaś fascynacja kolorowymi spódnicami kobiet, kwiecistymi chustami, złotem i dziwnym, egzotycznym językiem, tak niepodobnym do żadnego innego.
Bywało, że ze szkoły wracałem sam, bo tam była Ona. Fascynowała mnie i w jakiś sposób przyciągała. Często stała w oknie poważna i zamyślona. Nie…nie uśmiechała się.. .nie pamiętam zresztą. Czasami widywałem ja także na podwórku na ławce w przydomowym ogrodzie. Czas jednak zatarł ślady w pamięci…czas zatarł starą kobietę…
            Nie przypuszczałem, że po wielu latach Angelika Kuźniak odświeży w mojej pamięci wspomnienie kobiety w oknie. Wtedy nie wiedziałem, że codziennie widuję Papuszę. Dziś wiem, kim Ona była.
Stara, złamana kobieta umarła. Na cmentarzu p.w. Św. Józefa pochowali ją z daleka od grobów współbraci. Nawet wtedy ją wykluczyli. Pod koniec życia powiedziała "Gdybym się nie nauczyła czytać i pisać, ja głupia, byłabym może szczęśliwa".
Kiedy urodzona? Trudno orzec, bo u Cyganów inna miara. Słońce i księżyc to zegar, pory roku to lata. Ot, kiedyś przed wojną. Pierwszy rok życia dziecka decyduje o jego przeszłości. U Papuszy stało się inaczej. Na trzeci dzień od jej urodzin zjawił się duch. Przeliczywszy dobro, które ją spotka i zło, które przeżyje, pozostawił wróżbę, której stare Cyganki nie mogły powtórzyć. Szeptały między sobą :”Albo będzie z niej wielka duma, albo wielki wstyd”. Ochrzcili we wsi i dali imię Bronka, ale nikt tak nie wołał, tylko „Papusza” - lalka. Duch musiał ją zacnie obdarzyć, bo bystra była, przedsiębiorcza i chciała się  uczyć czytania. Kura za lekcję – to wysoka cena. Wyższą przyjdzie Papuszy jeszcze zapłacić. Zresztą od początku wydawała się inna, dzika. Drobna, czarna jak heban i nadwrażliwa…chodziła po lasach, coś tam do siebie gadała…być może już rodziła się w niej poezja. Miłość trwała krótko. Na zawsze w jej sercu została zadra. W końcu wydali ją za mąż za starszego o 25 lat Dionizego Wajsa, z którym jeździła po wioskach i koncertowała. A Wajs? Cudne dłonie harfiarza potrafiły sprać na kwaśne jabłko. Wytrzymała…wszak to obowiązek być posłuszną mężowi. Szczęścia i macierzyństwa nie zaznała. Czas wojny wstrząsnął nią do głębi.Zewsząd bieda, głód i morze krwi. Tabory chowały się po bagnach i lasach przed zagładą. Przyszło jeść konie z głodu co u Cyganów wielką zbrodnią. Szero Rom wybaczył Przestała marzyc i zacięła się w sobie, co być może wpłynęło na jej gila romane, które zaczęła układać z głowy. Podobno sam Wajs się nimi zachwycał. Dzieci nie mieli. Przygarnęli cudze. Nazwali go Tarzanek.
W lesie na jej drodze stanął Jerzy Ficowski. Jakież to dziewczę piękne i młode, jakiż to obok poeta? Poeta za udział w AK ukrywał się przed łapami bezpieki i urzeczony słuchał Papuszowych pieśni. A że piękne były to zapisuj -  powiadał… Organizował  papier na którym Papusza wieczorami skrobała kulfony.” Czytać umiem dobrze, ale pisać - szkaradnie, bom mało pisała, a czytałam dużo". Pisała podobno wcześniej. Ni to dziennik, ni pamiętnik.   ” Tak sobie nabrałam do głowy, że w życiu coś musi po mnie zostać na tyle żalu i smutku, co ja przechodzę w życiu.”  Braciszek, jak pisała do niego Papusza, zabrał owe wytwory cygańskiej duszy do Warszawy, gdzie pokazał Tuwimowi. Zachwyt i zauroczenie. Pierwszy wiersz w prasie. Przez jakiś czas korespondowali ze sobą. „Panu Tuwimowi napiszę prawdę, że jestem tylko wróżka, a nie poetka". Z jednej strony była dumna z poezji a z drugiej strony bardzo się wstydziła. Silnie przeżyła śmierć poety.
Cygańskie taborowe życie stawało się coraz trudniejsze. Milicja nakazywała stałe osiedlanie a tabory nadal uciekały w leśną wolność. Nikt nie zwracał na pisanie Dyźkowej kobiety do czasu wydania przez Ficowskiego książki „Cyganie polscy”. Starszyzna Cygańska uznała ją za zdrajczynię.” Falorykta” zabrzmiało jak wyrok śmierci. Musiała z Dyźkiem opuścić tabor. Oskarżenia za zdradę tajemnic gadziom, groźby włóczenia końmi  a nawet pobicia złamały jej psychikę. Wydawało się, że była taka mocna, niezłomna. To tylko skorupa. Wrażliwa i krucha, pełna nieśmiałości, braku pewności siebie, choć mająca swoją dumę i system wartości. Dumna i szczęśliwa z wierszy a jednocześnie nieszczęśliwa.
 ” Ja się na poetkę nie prosiłam, a że wyście mnie wybrali, to trudno, zobaczymy, jak nie pomrzemy”
 Miewała okresy powrotu do zdrowia. Coś tam pisała, a potem w szale darła i paliła Przyjęli ją do Związku Literatów Polskich. Pomagali życiowo .Kiedy w na początku lat 70 umarł Dyźko, umilkła i Ona. Zamknęła się w sobie i swoim świecie a potem zawzięcie czekała na swojego Tarzanka. Stała w oknie i czekała. Jej dramat odcisnął silne piętno w tradycji cygańskiej. Podobno do dziś stare Cyganki plują wymawiając jej imię. W pamięci gadziów zachowała się w postaci trzech nagród ,trzech tomików wierszy, trochę muzyki i piosenke. To dużo i mało. Co to to dla nas znaczy?
„A może kiedyś w świecie zrozumieją, że ja nic złego nie zrobiłam, i nikomu nie zrobiłam krzywdy, i nie staram się o to".
„Papusza” Angeliki Kuźniak to dla mnie książka intymna i osobista. O wrażliwości, odmienności przy uwikłaniu w tradycję, obowiązek, rodzinę a próbą znalezienia osobistego szczęścia. O kosztach dokonywanych wyborów. W swojej reporterskiej opowieści autorka nie interpretuje faktów i nie dodaje niczego od siebie. Raczej stoi z boku ,pozwala wypowiadać się swojej bohaterce i splata kruche nici w jedną opowieść. Opowieść o Cygańskiej poetce, która nikogo nie udawała i za próbę bycia sobą zapłaciła wysoką cenę.

RobertM
Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne


Seria wydawnicza      Reportaż
Autor okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Liczba stron    200
WYDANIE 1
Okładka twarda, foliowana i lakierowana


sobota, 16 listopada 2013

Psalm o gwieździe

Wszyscy coście dziś biedni,
wy co jecie chleb powszedni,
pójdźcie za naszą gwiazdą
pójdźcie w jasności jasność.
 
Ci co gorzko płaczecie,
ci co drogi nie wiecie.
Pójdźcie za naszą gwiazdą,
pójdźcie w jasności jasność.

Ci co jesteście sami
od bólu obłąkani.
pójdźcie za naszą gwiazdą
pójdźcie w jasności jasność.

I wy co bez uśmiechu
i wy z brudu u brzegu
pójdźcie za naszą gwiazdą
pójdźcie w jasności jasność.

I maleńcy nieważni
i żyjący w bojaźni.
pójdźcie za naszą gwiazdą
pójdźcie w jasności jasność.
 
Niech to światło ogromne
stanie się naszym domem,
Niech w promieniach tej gwiazdy
Ręce ogrzeje każdy.


                         Ernest Bryll

                                                       

sobota, 2 listopada 2013

Za bramą wielkiej ciszy


W tradycji katolickiej miesiąc listopad to czas święta Wszystkich Świętych oraz Dzień Zaduszny w którym wspominamy zmarłych, tych bliskich i tych nie znanych.
Natomiast w tradycji żydowskiej nie ma odpowiednika tych świąt.
Odmawia się modlitwę za zmarłych - Jizkor (dosłownie: "pamiętaj") w synagodze cztery razy w roku: w Jom Kipur, ostatni dzień Sukot, a także w Pesach i Szawout.
Pamięci zmarłej osoby  poświęcony jest jarcait (jorcait) - dzień rocznicy jego śmierci.
Nie ma nic niestosownego w zapalaniu świeczek na grobach i w innych miejscach pamięci Żydów (przez osoby, które nie są Żydami), według zwyczajów panujących w kraju, w którym te groby się znajdują.
Najogólniej mówiąc, według religijnego prawa żydowskiego oznaczenie miejsca czyjegoś pochówku kamieniem nagrobnym jest uznawane za spełnienie micwy (przykazania). Dokładniej: za kontynuację micwy hesed szel emet czyli prawdziwego umiłowania.
Judaizm uważa tę formę dobroci, którą skierowujemy wobec zmarłych, za najwyższą formę dobroci, bo nie istnieje najmniejsza nawet możliwość, aby ten, komu ją okazujemy, mógł nam za nią odpłacić. Jest to więc dobroć całkowicie bezinteresowna.
Takie traktowanie zmarłego jest przyczyną istnienia popularnego zwyczaju kładzenia kamyków na grobie, przez Żydów odwiedzających  cmentarze.
Po tym, gdy już odbył się pogrzeb (nawet, jeśli było to wiele lat temu) i nie mogliśmy w nim uczestniczyć,  nawet, gdy płyta nagrobna została już dawno położona, a macewa dawno postawiona na grobie, wciąż możemy realizować micwę oznaczenia grobu, poprzez dodawanie do istniejącego dużego kamienia - naszych małych kamyków.
W tradycji żydowskiej nie ma zwyczaju stawiania na grobach kwiatów, choć czasami daje się zaobserwować ich obecność na żydowskich cmentarzach, zapewne pod wpływem zwyczajów przejętych od chrześcijan.





Micwa hesed szel emet


Kirkut w Częstochowie


Kirkut w Krakowie, ul.Miodowa


Kirkut z Krzepicach


Kirkut w Leżajsku


Kirkut w Opolu


Kirkut w Oświęcimiu


Kirkut w Zawierciu


Kirkut w Łodzi


Kirkut w Żarkach

piątek, 1 listopada 2013

Dym się rozwiewa

„Tamten świat zniknął, jak ognisko, na które chluśnięto nagle wodą z wiadra .A teraz właśnie kończy się rozwiewać po nim dym..… Dym się rozwiewa.”

W 1922 roku wybitny dziennikarz Walter Lippman w książce Public Opinion wprowadził termin stereotypu, który zdefiniował jako  uproszczone obrazy rzeczywistości w naszych głowach, ale bardzo niedokładne, odporne na zmiany, wytwarzane i przekazywane przez społeczeństwo.
Takie zakodowane obrazki zaburzają naszą zdolność właściwego postrzegania .Widzimy Cygana i często nie zastanawiając się nad prawdziwością jakiegoś stwierdzenia, przypisujemy mu różne negatywne cechy, zakodowane w naszej głowie. Rozrzewniają nas cygańskie skrzypki, wolność, ale Cygana za sąsiada mieć nie chcemy. Jeden i drugi stereotyp jest krzywdzący.
„Dym się rozwiewa” jest debiutancką książką Jacka Milewskiego, od wielu lat związanego z kulturą romską, dyrektora jedynej w Polsce szkoły w Suwałkach , gdzie nauka odbywa się w języku romani. W 2008 roku Jacek Milewski otrzymał za książkę nagrodę imienia Beaty Pawlak. Jury konkursowe w uzasadnieniu  werdyktu napisało, że książka Milewskiego przedstawia "nieznany świat, który jest tuż, obok, na wyciągniecie ręki”.
Już na wstępie książki pojawia kłopotliwy sprawa.. Cygan czy Rom? Romofile i działacze organizacji romskich skłaniają za użyciem słowa „Rom”, ponieważ według nich „Cygan” kojarzy się w sposób jednoznacznie pejoratywny. Jacek Milewski użycie słowa „Cygan” argumentuje wieloletnią tradycją, także językową, ponadto podaje mocny argument na to, że nie każdy Cygan określi się jako Rom, bowiem w Niemczech żyją Sinti, we Francji i Hiszpanii Manuśe i Kale.
 „Dym się rozwiewa” to zbiór opowiadań  o życiu współczesnych Cyganów – Romów. Autor snuje swoje opowieści  ustami głównych bohaterów, którzy opowiadają o swoim codziennym życiu, asymilacji, przestępczości, edukacji. Autor oczekuje od nas byśmy patrzyli na świat Cyganów ich własnymi oczami by zmierzyć się z blaskami i cieniami codziennego życia, pośród stygmatyzacji i nietolerancji społecznej. To codzienny świat współczesnych Cyganów. Życie w Polsce i na emigracji.
Każda z historii to inny narrator. Nie brak w nich łez ,ludzkich dramatów i cierpienia. Krakowskie historie o Paszce , który ukochał świat Cyganów, Srebrnopalcym skrzypku oraz pieśniach pełnych żalu, bólu i rozstań, po których nie ma już powrotu. O tym, jak ważny  dla Cyganów jest romanipen, świadczy „żart” Błondo w opowiadaniu „Dura lex, sed lex”.
Krok po kroku, strona po stronie obalane są mity i stereotypy dotyczące Cyganów, czego przykładem jest dziennikarska prowokacja dot. rzekomego procederu wytapiania smalcu z psów. W innej opowieści poznajemy Czarliego, cygańskiego chłopca, który zmaga się  z językiem polskim na kartach z pisanego przez siebie pamiętnika.
Milewski nie ocenia. Przedstawia świat Cyganów, takim jaki on jest, bez specjalnych upiększeń. Pracując z Cyganami, sam próbuje rozumieć ich postępowanie. Choć uznany przez  Cyganów za swojego ,to jednak jest Gadzio i  musi podporządkować się systemowi cygańskich zwyczajów. Choć ma otwarty umysł to czasami trudno jest mu zaakceptować młode uczennice będące matkami.
”Twój dom, matki i ojca, wujków i ciotek,to twoje liceumy. Rodzina a starsi to twoje profesory. Romano celo to sejm , a Sero Rom –prezydent i  sędzia.” Rodzina to szczególna wartość dla Cyganów, bowiem  uczy ona i jest odpowiedzialna za przekazywanie zwyczajów. Dlatego też bardzo ważne jest przestrzegania przez wszystkich bez wyjątku romanipen. Romskość jest bardzo ważną wartością dla każdego Cygana. Zobowiązuje do dumy z pochodzenia, nakłada obowiązek poszanowania języka i używania go w środowisku Romów. Współcześnie Cyganie rozumieją, że ochrona tradycji i starych wartości jest możliwa dzięki młodym ludziom, którzy chcą się uczyć, podejmują studia. Tym samy mogą pielęgnować tradycję. To w chwili obecnej dość pionierska droga. Od niedawna dzieci romskie otrzymały pierwszy elementarz w języku romani. W szkołach pojawiają się asystenci romscy.Zmiany zachodzące w społecznościach romskich są spowolnione ale zachodzą.
Mimo tych zmian Romowie - Cyganie  żyjący wokół nas, nadal bywają  społecznie bywają niedostrzegani, a jeśli już to w kontekście wykluczenia. Nadal część społeczeństwa patrzy na  Cyganów poprzez utrwalone w świadomości klisze, które doskonale utrwalają media.
Książka Milewskiego ma szansę rozwiać dym i mgły ludzkiej ignorancji i ksenofobii.
Pozostaje jednak otwarte pytanie czy ludzie chcą poznać swoich sąsiadów i czegoś się nauczyć?

Robert M

Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S-ka
Rok wydania: 2008
Stron: 264
Oprawa: broszurowa ze skrzydełkami
Format: 125x195


Jesień



Nad żydowskim zaułkiem wisi szara chmura
na niebie rozwalona jak zdechły koń.
Jest dzień zgiełku i pośpiechu, piątek,
nad żydowskim zaułkiem wisi szara chmura,
od troski szara i ponura,
od smutku ciągnącego z cuchnących rynsztoków.
Żyd o zgłodniałych oczach
stoi w mrocznej bramie i dygocze,
i wykrzykuje machając rękoma:
Kupujcie, kupujcie ciepłe pończochy!
Chłopcy chcą sprzedać zgniłych jabłek kosz,
biegają z czosnkiem i cebulą,
ręce ich biegają:
dajcie zarobić chociaż grosz!
Z jatek ciągnie smród flaków i płucek,
czarny pogrzeb na cmentarz podąża
z krzykiem i lamentem.
Żyd w opuchłych i podartych butach
przez błoto człapie,

wlecze pęk nieżywych kur
z ukręconymi szyjkami i sapie.                               
Ślepi żebracy podpierają mur,
u bram sterczą, kosturem stukają i budzą
twardy chodnik.
Za murami krwawe słońce tonie.
Za chwilę w brudnych oknach błysk
szabasowych świec zapłonie
i uciszy, stłumi smutne targowisko.
Żydzi w jarmułkach aksamitnych do bożnicy ruszą
z modlitewnikami pożółkłymi,
sami szarzy i strasznie zmęczeni.
Wyjdą dziwki schrypnięte z podwórek i sieni
pod gazowymi latarniami krążyć
w mglistym zmierzchu
i gwizdać uliczną piosenkę.







Misza Trojanow (1906 – 1942), właściwe nazwisko: Trojanowski, autor tomów poetyckich: „Umetike horizontn” (Smutne horyzonty, 1936) i „Nacht antikegn”

(Nocy naprzeciw, 1938), zamordowany przez hitlerowców w 1942 r. w Otwocku.

niedziela, 13 października 2013

Miłość

"Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest, 
nie szuka poklasku, 
nie jest bezwstydna, 
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego, 
nie cieszy się niesprawiedliwością, 
lecz współweseli z prawdy,
wszystko znosi, 
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję 
Wszystko przetrzyma"

(1 Kor 23, 4-7).



Macewa małżonków z Krzepic 

środa, 2 października 2013

Śląskie Jeruzalem

Śląska Jerozolima...

 W XII wieku w miejscowości Albendorf Jan z Ratna miał rzekomo odzyskac wzrok za sprawą Marii Panny.Na tę pamiątkę w 1263 r oku wybudowano kaplicę a w XVII kościół Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny.Barokowy kościół góruje nad rynkiem  i jest pełen symboliki. Prowadzi do niej 57 schodów o symbolicznym znaczeniu: 9 (liczba chórów anielskich) + 33 (wiek Chrystusa w chwili ukrzyżowania) + 15 (wiek Marii w chwili poczęcia Chrystusa). Ponieważ mieszkańcy zapragnęli mieć u siebie namiastkę Jerozolimy, to w okresie od końca XVII do XIX w. powstała w Wambierzycach, z inicjatywy Daniela von Osterberga, właściciela Wambierzyc w owym czasie, kalwaria z ok. 100 kaplicami i kapliczkami oraz 12 bramami z czego 7 nawiązuje do bram Jerozolimy . Cedron to płynący przez miejscowość strumień a nazwy okolicznych wzgórz nawiązują do tematyki biblijnej (Tabor, Syjon, Horeb itp.). Odnosi się to w swojej symbolice do Jerozolimy z czasów, kiedy żył Chrystus.
W 1945 nazwę Albendorf zamieniono na Wambierzyce




Wambierzycka Bazylika




Brama Jerozolimska w rynku


Jedna z bram Jerozolimskich


Detal architektoniczny jednej z bram



Panorama na Bazylikę z Góry Kalwarii


Małomiasteczkowy klimat 






niedziela, 29 września 2013

Jest taka ulica w Warszawie....ulica Próżna

Relacje polsko – austriackie sięgają dalekiej przeszłości Jagiellonów i Habsburgów, których powiązania dynastyczne zdominowały całą Europę. Kolokwialnie można by powiedzieć, że byliśmy jedną rodziną. Jak to w rodzinie, relacje między państwami popsuły się podczas udziału Austrii w rozbiorach Rzeczypospolitej. Mimo trudnej sytuacji na mapie Europy,  Polska tylko w granicach zaboru austriackiego cieszyła się pewną autonomią.

Dziewiętnasty wiek to wspólne tęsknoty. W 1845 otwarto w Warszawie Dworzec Wiedeński, z  którego oficjalnie pierwszego października 1848 roku uzyskano kolejowe połączenie ze stolicą Cesarstwa Austrii. Dolina Szwajcarska gościła przebywającą na tournée rodzinę Straussów, a ogródkowe teatry przeżywały oblężenie. Tam święciła tryumfy operetka wiedeńska, w której zaczynały karierę gwiazdy przedwojennego kina.

Warszawa była atrakcyjnym miastem nie tylko pod względem artystycznym ale także architektonicznym. Warszawskie kamienice odznaczały się oryginalnością stylów i detali. Całe dzielnice  budowano wedle obowiązujących trendów i stylów w architekturze. Dla społeczności żydowskiej przez wiele stuleci było to niedostępne miasto. Piętnastowieczne pogromy żydowskie oraz traktat Zygmunta I  „De non tolerandis Judaeis” nie pozwoliły na stałe osadnictwo żydowskie w Warszawie. Nie mogąc mieszkać w stolicy, osiedlali się w jurydykach tzw. prywatnych miasteczkach. W roku 1774 Żydzi zakładają w miejscu dzisiejszego placu Zawiszy osadę zwaną „Nową Jerozolimą”, która po roku została zlikwidowana. Zbierając swój dobytek Żydzi przenieśli się do Raszyna, a z czasem do Warszawy, gdzie w 1864 roku osiedlili się w rejonie Placu Grzybowskiego prowadząc słynny w całym mieście bazar zwany „Pociejowem”. Stało się tak dlatego, że w 1862 roku car Aleksander II nadał Żydom w Królestwie Polskim równouprawnienie. Tutaj zaczyna się historia ulicy Próżnej.

            Nieco wcześniej ulica Próżna zwała się Ogrodową. W 1880 roku ulicę przedłużono do placu Grzybowskiego uzyskując tym samym połączenie z ulicą Marszałkowską.

            „Jest taka ulica w Warszawie..”…Ulica Próżna…Któż przy niej nie mieszkał. Pod jedynką małżonkowie Zalman i Rywka Nożyk, fundatorzy synagogi przy ulicy Twardej. Nożykowie byli również właścicielami okazałej kamienicy pod nr 9. Pod siódemką Icek Blumenfeld prowadził restaurację i piwiarnię, której wystrój przetrwał do 1999 roku. Najwyższa, najbardziej luksusowa kamienica należała do Mozesa Neufelda  i nosiła numer 12.Mieszkał w niej muzyk Adam Gold i Abraham Gepner, działacz społeczny i filantrop. Kamienica nr 10 robiła furorę w całej Warszawie, bowiem na jej dachu zamontowano pierwszą centralę telefoniczną należącą do Bell Telephone Company. Wzdłuż całej ulicy we wszystkich posesjach mieściły się składy żelazne, konfekcyjne, magazyny mód. Gwar i hałas nie ustawał do późnych godzin wieczornych. Okolice Próżnej i placu Grzybowskiego były świadkiem wystąpień patriotycznych, protestów robotników czy przepychanek pomiędzy ludźmi z marginesu społecznego. W kawiarni na rogu Zielnej i Sienkiewicza często dochodziło do bójek  miejscowych alfonsów z robotnikami.

            W czasie dramatu Shoah część ulicy Próżnej znalazła się w granicach warszawskiego getta. Wyłączona z terenu getta w 1941 roku była terenem walk w czasie powstania warszawskiego. Po wojnie stała się jedynym fragmentem Warszawy ocalałym z zagłady getta.

            W jej obustronnej zabudowie kamienic czas zatrzymał się w miejscu.

„Ulica Próżna i dzielnica żydowska w Warszawie” pióra Rafała Chwiszczuka, to książka życia i zagłady ponad trzystutysięcznego świata żydowskiej Warszawy. Świata rodzin Natansonów, „króla kolei” Jana Bogumiła Blocha, kandydata do I Pokojowej Nagrody Nobla, braci Fajansów, czy Maurycego Spokornego, pierwszego dyrektora tramwajów elektrycznych. Książka w swojej treści to nie tylko przewodnik po ulicy Próżnej, ale po całej żydowskiej Warszawie. Na jej kartach prezentowane są te miejsca związane z żydowską społecznością, które ocalały i te które uległy zagładzie, a dziś stały się symbolem. Takim symbolem jest obecnie ulica Próżna, która z mozołem, powoli odradza się z popiołów getta. Książka Chwiszczuka to również historia o zaangażowaniu w ratowanie ostatniego przylądka świata Singera, Kacenelsona, Tuwima i wielu, wielu innych.

Jednym ze „strażników” żydowskiej pamięci stał się Austriacki Instytut Kultury (obecnie Austriackie Forum Kultury), który w roku 1964 zainstalował się przy ulicy Próżnej 8. Trzy lata wcześniej w 1961 roku Wiedeńczycy otrzymali Czytelnię Polską. Austria i Polska znów mogły współistnieć na niwie intelektualnej i kulturalnej.

Przez wiele lat „Austriacy” wrośli w klimat Warszawy , gdzie wypełniają misję obecności na ostatniej zachowanej ulicy getta poprzez różnego rodzaju działania na rzecz kultury oraz regularny udział podczas Festiwali Warszawa Singera.

W Talmudzie zapisano takie zdanie : „…A jeśli człowiek ratuje jedno życie, to jest tak, jak gdyby uratował cały świat" (Talmud Babiloński, Sanhedryn, 37a).

Kto ratuje żydowską rzecz, ratuje żydowski świat.

Przedmowę do książki Rafała Chwiszczuka napisali min. rabin Michael Schudrich i Gołda Tencer. Album zawiera fotografie współczesne kolorowe fotografie oraz czarno-białe archiwalne. Polecam wszystkim !


Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Austriackiego Forum Kultury w Warszawie

Ulica Próżna i Dzielnica Żydowska w Warszawie = Próżna Strasse und das jüdische Viertel in Warschau

Wydanie drugie, poprawione i znacznie rozszerzone

Autor :  Rafał Chwiszczuk ; tlumacznie: Beata Burger

Redakcja tekstów polskich : Adam Zambrzycki

Wydawca  Warszawa : Austriackie Forum Kultury, 2013

Współwydawca Fundacja CULTUS

Tekst : polski, niemiecki


Format A4

środa, 25 września 2013

Toruński pejzaż żydowski

Dzień za dniem,
sen za snem,
pełnia i nów,
i słońce znów.
Noce i dni
wciąż nazbyt ładne -
zmierzchy i
świty bezradne.
Nikogo.
Pejzaż bez ciebie….

Fragment piosenki Jonasza Kofty mógłby stanowi doskonałą metaforę książki Anny Bieniaszewskiej pt. ”Toruński pejzaż żydowski”.
W czasie, kiedy oświeceniowe prądy zagościły na dobre w całej Europie, w małym mieście z wielkimi tradycjami osiedliła się niewielka grupa Żydów. Skromna początkowo pod względem liczebności członków rozrosła się z czasem, a po ustawie emancypacyjnej z 1847 roku rozwinęła się w pełni pod względem prawnym. Mimo niewielkiej liczebności polityczna emancypacja gminy sprzyjała procesom asymilacyjnym. Zakorzenienie gminy w toruńskim pejzażu nie powstrzymało nastrojów antysemickich, które pogłębił jeszcze kryzys lat dwudziestych, kiedy większość członków opuściła gminę udając się do Niemiec. Obecność Żydów w Toruniu, to nie tylko udział w życiu gospodarczym miasta, to również pielęgnowanie własnych wartości i tradycji, Do trwałych elementów życia żydowskiego należały synagoga, mykwa, cmentarz. Wokół tej osi skupiało się tradycyjne życie żydowskie, które minęło bezpowrotnie w mroku nazistowskiego szaleństwa .
 Przywołajmy zatem z mroku mieszkańców, którzy odeszli…
Oto ulicą Szeroką drepce rabin Zvi Hirsch Kalischer. Do synagogi ma niedaleko. Podczas spacerów tęskni za Syjonem i pisze traktat Derishat Zion. W roku urodzenia Teodora Herzla rabin Kalischer inicjuje kongres syjonistyczny. Wprawdzie Syjonu nie doczekał, ale idea pozostała. Rabin Kalischer był w Toruniu niekwestionowanym autorytetem. Kiedy zaś umarł w 1874 roku, w jego pogrzebie uczestniczyło wielu rabinów z okolicznych miast oraz chrześcijańskich mieszkańców miasta.
            Nie znalibyśmy Torunia z przełomu XIX/XX wieku bez istnienia fotografii. Torunianka, Lotte Jacobi, dorastając  w rodzinie fotografów, od dziecka uczyła się utrwalania życia na kliszy fotograficznej. Już jako dorosła profesjonalistka wyspecjalizowała się w fotografii portretowej i w swoim atelier w Berlinie utrwaliła wizerunki Alberta Einsteina, Tomasza Manna, Marca Chagalla oraz wielu innych osobistości.
              Kto pozostał tradycjonalistą mógł zamówić sobie portret u znanej malarki Julii Wolf, która z miłości do rodzinnego miasta dodała do nazwiska nazwę Horn i odtąd sygnować będzie swoje secesyjne obrazy nazwiskiem Wolfthorn. Malarka znała Stacha Przybyszewskiego, Dagny Juel oraz całą berlińską cyganerię przełomu wieków. Działając w dobroczynnych organizacjach żydowskich podzieliła los wielu żydowskich współbraci umierając w 1944 roku w Theresienstadt.
            Jeśli syjonizm to polityka, a jak polityka to liczne organizacje i postać Abrahama Auerbacha, lidera życia politycznego toruńskich Żydów. Politycznie zaangażowani byli również wyjątkowo aktywni antysemici czemu dawali wyraz w regionalnej prasie.
Aby na co dzień być elegancką personą należało zaopatrywać się w modnych sklepach Leisera czy Seeliga, ewentualnie obstalować ubranie na wymiar u krawca. Do  tego modne  futro z „ondulowanego królika”, kapelusz, rękawiczki i już można było pokazać się na ulicy.
 Z każdym dniem na toruńskich kamienicach tracą barwy dawne napisy reklamowe kolonialek. Nie ma „Corsa”, „Światowida”, ”Arii”, gdzie mieszkańcy Torunia wzruszali się ekranowymi losami Damy Kameliowej z Gretą Garbo, podziwiali szyk Jadwigi Smosarskiej a młode panienki wzdychały do Douglasa Fairbanka i Jana Kiepury. Nikt już nie pamięta Johanna Wentschera, lekarza i pioniera w transplantologii skóry. Dzięki niemu Szpital Miejski otrzymał aparat rentgenowski.
            Z wypiekami na twarzy mieszkańcy miasta czytywali w lokalnej prasie doniesienia na temat Żyda Fetera z Gdyni zwanego ”królem pomarańczy” czy Majera Józefa Szpechta, którego oskarżono o niecny plan zmiany ustroju Państwa Polskiego.Panie mdlały na wieść o aresztowaniu Henocha Srebrnika a panowie kupowali pikantne pocztówki od Żyda Szpiry z Tel Avivu, którego zatrzymano na dworcu pod zarzutem rozpowszechniania pornografii.
            Wszystko odeszło w cień i mrok niepamięci. Z żydowskiego świata pozostały drobne okruchy materialnego świata….dokumenty, fotografie, anonse prasowe, kilka przedmiotów kultu religijnego. Wszystko to, z troskliwą pieczołowitością pozbierała i posklejała Anna Bieniaszewska w swojej książce o toruńskich Żydach.

Książka zrecenzowana dzięki uprzejmości Towarzystwa Miłośników Torunia
Toruński pejzaż żydowski
Data wydania: 2013
Strony: 242

ISBN: 978-83-7780-694-4



poniedziałek, 23 września 2013

Rebeka

Żarki.Maleńkie miasteczko na Śląsku.Połowa mieszkańców jest wyznania mojżeszowego...prawie sztetł. Dwie synagogi, mykwa, cheder i szkoła żydowska.Życie płynie od szabatu do szabatu.Ludzie się rodzą, pobierają, umierają, kupują, sprzedają.Niedaleko, tuż za synagogą znajduje się kościół.
Wszyscy w miastezku żyją zgodnie.
Maleńki sklepik żydowski.Tutaj czas zatrzymał się w miejscu.Jest niedziela, zamknięte.Właściciel szanuje sąsiadów.Zapukajmy i wejdźmy na chwilę..
W półmroku trudno coś dostrzec...jakieś szepty na zapleczu...Słychać męski i damski głos.To właściciel próbuje wypchnąć córkę do klienta.Ta się opiera...jest jeszcze nieśmiała....uffff...udało się!
Przed wysokim mężczyzną stoi czarnowłose dziewczę o migdałowych oczach...nieśmiało spogląda na gościa.
- Czem mogę Panu służyć? - pyta z drżeniem w głosie....pełen podziwu wzrok ocena wielkomiejski wygląd tego dandysa.
Mężczyzna jest jest zakłopotany. Sam nie wie czego chce...w końcu mówi :
- Ergo poproszę,
- Dziewczyna odwraca się do półki, po czym podaje mężczyżnie niewielkie pudełko...
-Służę panu najuprzejmiej ...
Poprzez koronki długich rzęs widać błysk jej oczu...
- Dziękuję panience,
Mężczyzna wychodzi, a biedna dziewczyna "w zamyśleniu czeka", bo on biedna jest i to jest jej sen co całe życie trwa i będzie trwał dopóki istnieje ten mały, żydowski sklepik.








niedziela, 15 września 2013

Co słychać u przyjaciół ?

Co slychać u przyjaciół? Ano zebrali się i wespół w zespół stworzyli nowe i ciekawe żydowskie miejsce....Można poczytać , podumać i podyskutować...

http://swieccyzydzi.pl/

Zapraszam!!

                                                                                                         phooto by net

czwartek, 27 czerwca 2013

Papierniczy

             Od dziecka mam słabość do papierniczych sklepów..zapach farb, kredek..taki specyficzny klimat sklepików z przyborami do pisania...pisanie piórem...
Zaprzyjaźniony osiedlowy sklepik..kolorowe papiery, temperówki, długopisy...a w głębi gdzieś na stojaku nalepki z gwiazdami...
                         ..........................Gwiazdami Dawida



piątek, 31 maja 2013

Dzień dziecka


 Rozmowa z dzieckiem...





Dziewięćset czterdziesty drugi rok.
Matka i dziecko.Warsztat -blok..
Dziecko twarz ma liliową,
matka włosy jak mleko,
powiedz mi,matko -pyta malec-
co to znaczy :DALEKO...




                    Daleko to znaczy za górami,
                    za lasami i za rzekami..
                    Daleko to znaczy szyny..
                    Daleko to morskie podróże,
                    okręty i przestwór siny,
                    i góry w słońca purpurze..
                    i wonne wiatru podmuchy,
                    to jakaś soczysta zieloność
                    i piasek miękki i suchy....
                                                            fragment , Władysław Szlengel



photo by Robert M  -autor.Roman Vishniac "Children Vanishes world" -zbiory własne

niedziela, 26 maja 2013

Kinochamy

          Kino istnieje od ponad stu lat.Mimo to, obyczaje widzów przez ten czas jakoś specjalnie się nie zmieniły..widzowie nadal jedzą..piją..śmieją się tam gdzie nie trzeba a gdzie trzeba uparcie milczą...rozmawiają..itd... 8o lat temu problem ten dostrzegł Julek Tuwim, którego felieton zamieszczam..


Istnieje pewna zbrodnicza, milionowa mafia, której podła działalność nie da się niestety „podciągnąć” pod paragrafy kodeksu karnego, chociaż członkowie jej zasługują na wszelkie istniejące, a nawet zaniechane już sposoby torturowania, na ciężkie więzienie z ciemnicą, na chłostę publiczną lub doraźne mordobicie. Ta zorganizowana banda, ta „ferajna” ciemnych indywiduów działa wyłącznie na terenie kin. Kradną? Nie. To byłoby zrozumiałe. Wywołują zgorszenie moralne? Nie. To byłoby raczej przyjemne. Cóż więc te wyrzutki robią?

Czytają głośno napisy filmowe.

Nie wiem, kochany czytelniku, czy i za tobą łażą. Za mną – zawsze. Gdy tylko siądą w kinie, siada tuz za mną (lub czeka tam już na mnie) jakaś parka i na głos, z kretyńskim uporem, odczytuje napisy. Jeżeli parka składa się z samca i samicy, speakerką jest zazwyczaj ona. Jeżeli to para chamów rodzaju męskiego, czytają na przemian. Jeżeli dwie idiotki – jednocześnie. Zdarzało mi się niejednokrotnie mieć za sobą całe rodziny. Wtedy recytacje odbywały się według zasad „rozkładania głosów” (melodeklamacja) z wpadkami cienkich głosików dziecięcych. Najgorszą odmianą tych potworów są typy nie tylko odczytujące napisy, ale wręcz i po prostu opowiadające głośno, co się na ekranie dzieje. Zjawia się napis:

„I cóż z naszą sprawą, kochany hrabio? Czy zobaczę kiedy swoje pieniądze?”

Bydlę zaczyna sylabizować:

- I… i… co… co… cóż z na… na-na-naszą sprawą ko… kocha… kochany hrabio… bio…

Napis tymczasem znikł, pyta się więc bydlęcia obok, co tam „stało napisane”. Drugie bydlę mówi:

- Pytał się jego, co z tą sprawą i czy jemu forsę odda.

Na ekranie widać już hrabiego i jego adwersarza, rozmawiających z ożywieniem. Bydlę znów zaczyna:

- O! On właśnie teraz jego zapytuje, co z tą sprawą i czy odda mu pieniądze. Ha, ha! Głupi byłby, żeby oddał.

Hrabia, w pogoni za cyrkówką, jest już w Bagdadzie; wybuchła tam rewolucja. Arabowie pędzą na spienionych koniach. Napisu na szczęście nie ma. Ale bydlę jest. Więc gada.

- Do Palestyny pojechał po pieniądze. Tam żydy na koniach jeżdżą. A jej nie może znaleźć. O – leci z rewolwerem. Coś się tego starego pyta.

Zjawia się napis: „Ale Hussan ibn Mustafa nie poznał swego dobroczyńcy”.

Matowy, kretyński głos odzywa się natychmiast:

- Ale Hu… Hussan i… ibn… Musztarda… nie… po… po… poznał swego dobro… dobrodzieja.

A kolega tępego chama dodaje ciekawy komentarz:

- O – nie poznał go. On nie wie, że to on, bo go nie poznał. Żeby go poznał, toby wiedział, a tak to nie wie.

A tu już maharadżowie walą z karabinów maszynowych w okna podziemnego kabaretu w Lizbonie. Szampanita śpiewa angielskiego szlagiera:

Speak gently to the herring
And kindly to the calf…

Na ekran pada przekład piosenki:

Gdy dziewczę cię pokocha,
Całuska chętnie da…

Potwór rzuca dowcip:

- Albo da, albo nie da! Co?

Drugi się z nim zgadza:

- Możliwe, że nie da, a możliwe, że da.

I śmieją się. Dosyć długo się śmieją, bełkocąc, sepleniąc, śliniąc, charcząc i kwicząc wszystko, co widzą, czytają, myślą i czują.

A kiedy im zwrócić uwagę, żeby byli cicho, psyknąć lub skarcić surowo wzrokiem, obrażają się śmiertelnie i sypią zjadliwe uwagi:

- Jak pan taki nerwowy, to niech pan w domu siedzi.
- Patrzcie go! Żydowski hrabia!
- Wacek, daj spokój, co tam będziesz z byle kim gadał!
- Kiedy ja nie potrzebuję uwag słuchać! Inteligencja!
- Zapłaciłem za bilet tak samo jak pan!
- Niech pan swego nosa pilnuje!
- Też wychowanie!

Dużo potrafią powiedzieć. W tym momencie aparat zaciął się i ekran przez ćwierć sekundy jest ciemny. Chamy już walą nogami w podłogę i stukają laskami. Bo to już dla nich „granda”. Już ich ktoś chce nabrać. Za jego „forsę” wszystko musi być w porządku – i nawet najdrobniejszy, najkrótszy defekt genialnej maszyny budzi w tej kanalii coś w rodzaju potwornego tryumfu.

Ps. właścicielom kin będę bardzo wdzięczny, jeżeli zechcą przedrukować ten felieton w formie ulotki i bezpłatnie rozdawać w swych teatrach.

photo by net