On…całe życie cierpiał na kamicę nerkową…czasami przyjeżdża
do Truskawca.. Tam, za zgodą burmistrza Rajmunda Jarosza wystawiają jego rysunki. Kuracjusze oglądają, szepczą. Nie
obywa się nawet bez skandalu z posłem. Na promenadzie przyglądają się nie
wysokiemu, niezbyt przystojnemu mężczyźnie…ot, zwykły nauczyciel drohobyckiego gimnazjum
Ona….uznana pisarka, w balzakowskim wieku…rozwódka.. raczej ładna niż
piękna. Mężczyźni ją inspirowali. Zdążyła już poznać tego
mężczyznę w Warszawie. Spędziła tydzień w jego towarzystwie. Zachwyciła się
jego książką, a On podarował jej pięknie oprawiony egzemplarz.
Kilka lat zeszło zanim spotkali się ponownie.. tym razem
namówił ja na spotkanie w Truskawcu. Cierpi znów na depresję.
Jest rok 1939. Bruno Schulz i Zofia Nałkowska.
Maria Gizela Lessem tak pisze o spotkaniu na uzdrowiskowym
dworcu : „Schulz zjawił się z pobliskiego i swego rodzinnego Drohobycza z
olbrzymim –jakże prowincjonalnym bukietem, z jakimś niesamowitym torcikiem
wypieku jego starszej siostry, smutnej i poważnej pani.”
Nałkowska zakwaterowała się w willi Marysia. Schulz zaprosił
obie panie do swojego domu w Drohobyczu. W Truskawcu uwielbiam wysiadywać w jej
pokoju i rozmawiać z nią.
Nałkowska w swoich Dziennikach zanotowała lapidarnie: „Doskonałe
rozmowy z Schulzem w Truskawcu” .
Nigdy więcej się nie spotkali….
foto by internet
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz